Lewica zagraża demokratycznej naturze Unii Europejskiej

Problem europejskich wartości demaskuje w na łamach „The American Conservative” Jorge González-Gallarza. UE jest bliska przekroczenia Rubikonu, co grozi rozpadem jej politycznej jedności. W sporze o tzw. „mechanizm praworządności”, autor staje po stronie Polski i Węgier.

Jak wiemy, zgromadzenie przywódców UE pod przewodnictwem Niemiec i Holandii i przy poparciu liberalno-federalistycznego konsensusu w Komisji Europejskiej (KE) i Parlamencie (PE) postawiło kropkę nad „i” przeciwko rzekomemu „demokratycznemu zacofaniu” na Węgrzech i w Polsce. „Mechanizm praworządności” został wpisany do porozumienia z lipca ub.r. przy okazji zatwierdzania pakietów pomocy dla krajów dotkniętych pandemią koronawirusa, a także do Nowej Perspektywy Unijnej. Jeśli UE stwierdzi naruszenie tego mechanizmu, może skutkować to wstrzymaniem funduszy dla danego kraju. 

A chodzi o niebagatelne pieniądze, bo cały pakiet unijnego finansowania wyceniany jest na 1,8 bln euro. Pozwala on również na zaciąganie przez poszczególne państwa pożyczek na rynkach kapitałowych i na nakładanie własnych podatków w celu uiszczania składek państw na fundusz Covid-19.

Zasada praworządności

Tak zwana „zasada praworządności” to prawdziwe novum w 60-letniej historii integracji europejskiej. Zdaniem autora służy ona jedynie do podstępnego naginania polityk państw członkowskich zgodnie z oczekiwaniami biurokratów europejskich. 

Początkowo Polska i Węgry nie chciały zaakceptować niepewnego prawnie i etycznie mechanizmu, który ich zdaniem narusza w sposób niedozwolony ich suwerenność. Musiały jednak ustąpić pod presją Brukseli tylko po to, by uzyskać dostęp do Funduszu Odbudowy gospodarek po Covid-19, ale też aby utrzymać przyszłość UE jako pluralistycznego, dobrowolnego sojuszu suwerennych państw.

Unia Europejska w swoim założeniu miała być politycznym tworem integracji gospodarczej przy wyznawaniu tzw. „wspólnych wartości”. Te dwa cele – ekonomiczny i etyczny – zwykle szły ze sobą w parze. Oparto się o znajdowanie rozwiązań uwzględniających wspólnotowe interesy, przy zachowaniu zasad wolnego rynku. 

Dla Jorge Gonzáleza-Gallarza kwestią sporną pozostaje to, w jakim stopniu wspomniane „europejskie wartości” pokrywają się z „ogólnymi zachodnimi wartościami wrodzonej godności ludzkiej i naturalnej równości”. Tym bardziej, że nie zostały nigdy i nigdzie skodyfikowane, poza lapidarnym uwzględnieniem ich w przedmowach tekstów konstytucyjnych UE oraz w kampaniach, w mediach społecznościowych.

Autor przyznaje jednak, że narody Europy, mimo że rozdarte przez sprzeczne interesy i imperialne ambicje, potrafiły jednak po II Wojnie Światowej połączyć swoje siły bez żadnego przymusu – we wspólnym dążeniu do dobrobytu, przy prowadzeniu liberalnej polityki.

I to właśnie bardziej, niż cokolwiek innego można uznać za odzwierciedlenie „wartości europejskich”. W gospodarczym aspekcie integracji, w naturalny sposób odbija się zasada współpracy pomiędzy państwami UE oraz poddania się bezstronnemu nadzorowi, który opiera się na wzajemnym zaufaniu, pomiędzy państwami zrzeszonymi w Unii. „Jednak dla państw członkowskich skodyfikowanie tzw. «wartości europejskich», mogłoby stać się narzędziem karania odstępstw. Byłoby to jednak sprzeczne z założeniami nieprzymusowej integracji krajów w ramach UE, stąd ta celowa niejasność tych wartości” – uważa Jorge González-Gallarza. Nie da się bowiem zbudować integracji opartej o liberalne wartości za pomocą środków przymusu.

Jednak pomimo całego swojego „kaznodziejskiego podejścia” do wartości, Unia Europejska funkcjonuje tak, jak większość innych wielostronnych ugrupowań, w których transfery finansowe nie muszą odzwierciedlać tzw. „wspólnych wartości”. 

Polska i Węgry

Czy próby narzucania w krajach środkowoeuropejskich światopoglądu promującego aborcję i eutanazję nie budzą obawy o „demokratyczne uwstecznienie” w Unii Europejskiej? Co w takim razie z twardym podejściem Francji do tzw. „separatyzmu islamskiego”? 

Podobnie warunki stawiane Polsce i Węgrom w kwestii przestrzegania tzw. „praworządności” nie powinny mieć znaczenia ani przy przyznawaniu funduszy na walkę z Covid-19, ani przy ustalaniu budżetu unijnego na lata 2021-2027. Autor uważa takie podejście za małostkowe, zwłaszcza, że Europejczycy oczekują, że Bruksela odłoży politykę na bok we wspólnym interesie, jakim jest pomoc dla państw dotkniętych pandemią koronawirusa. Autor dostrzega też, że Polska i Węgry wyprzedziły inne kraje w walce z wirusem, poprzez szybką reakcję na informację o zagrożeniu.

Jorge González-Gallarza podkreśla nieuczciwość taktyki wobec Polski i Węgier stosowanej przez brukselskich biurokratów. Zwłaszcza, że prowadzone przez Komisję Europejską postępowania w sprawie uchybień przeciwko tym dwóm krajom, nie doprowadziły do stwierdzenia naruszeń prawa na tyle poważnych, by uzasadniały nakładanie kar.

Unijne sprzeczności

Z drugiej strony Unia Europejska lekceważy własne mechanizmy i precedensy prawne, skodyfikowane w art. 7. Traktatu z Maastricht (z 1993 r.), które istnieją właśnie po to, by żadne państwo nie czuło się w roli zakładnika Brukseli. Tak zwana „opcja nuklearna” została przegłosowana na początku 2018 r. przez Parlament Europejski przeciwko Polsce, a następnie we wrześniu tego samego roku – przeciwko Węgrom. Do tego jednak, by Rada UE uruchomiła artykuł 7. Traktatu, zawieszający dane państwo w prawach członka UE, potrzebna jest większość głosów czterech piątych państw. Nigdy nie podjęto nawet próby takiego głosowania. Prawdopodobnie państwa członkowskie powstrzymają się od uruchamiania tych mechanizmów, gdyż w przyszłości mogłyby one obrócić się, także przeciwko nim. Trzeba pamiętać, że artykuł 7. odbiera państwu członkowskiemu prawo głosu w Radzie UE, a w tym przypadku chodzi przecież o niezbędną pomoc w rozwiązaniu problemu z Covid-19, co jest tak ważne dla całej UE. Czy w tej sytuacji nadanie „świętej” wartości „rządom prawa” ma sens?

Wszystko to budzi uzasadniony niepokój autora, co do trwałości Unii Europejskiej jako wartościowego forum wzajemnej i korzystnej współpracy. Niezależnie od tego, kto akurat sprawuje władzę w danym kraju. Przykładem niech będzie Polska, gdzie lewicowo-liberalna opozycja stworzyła koalicję organizacji pozarządowych, posłów do Parlamentu Europejskiego i biurokratów z Komisji Europejskiej, by nieustannie „bić w bęben” wypominający lokalnej władzy rzekomy autorytaryzm. Tymczasem uznanie głosu mniejszości za obligujący, stanęłoby przecież w sprzeczności z demokratycznymi zasadami wyznawanymi w UE. Poparcie kręgów lewicowo-liberalnych oznacza zagrożenie dla demokratycznej natury UE. Najbardziej niepokojący jest czysty jakobinizm unijnej krucjaty przeciwko domniemanemu „demokratycznemu uwstecznieniu”. „Pójście na całość w celu promowania politycznie zabarwionej interpretacji „rządów prawa” jest sprzeczne z cichymi normami pluralizmu i budowania konsensusu, które powinny charakteryzować UE” – pisze Jorge González-Gallarza.

Być może kierunek, w którym podąża obecnie Unia Europejska jest celowo zamierzony i wcześniej zaplanowany. Jednakże podstępne narzucanie polityki krajom, które wyszły z komunizmu i uwierzyły, że wiążąc się z Brukselą – uwolnią się w ten sposób od odgórnego dyktatu, nie uwiarygodni Unii Europejskiej jako orędownika postsowieckiej demokracji. W ten sposób, nie stanie się więc ona pomostem między Wschodem a Zachodem, lecz wręcz przeciwnie.

Źródło: The American Conservative

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama